Witajcie kochani!
Odpowiadając na zapytania moich czytelników
(nie wiecie jak
rozpiera mnie szczęście z powodu otrzymywanych maili) chciałabym dzisiaj poruszyć
temat ważny, a otóż kilka słów o życiu w Niemczech część następna.
Oczywiście nie będę tu pierdzielić jak to fajnie
w Rajchu jest- bo nie jest.
Przynajmniej mi nie było.
Obalam dzisiaj zatem mit o służbie
zdrowia
w rzeczonym landzie, niestety trzeba powiedzieć głośno, że ile się nauczą tyle też nie wiedzą
i ze specjalistami to się tam nie spotkałam, szczerze mówiąc i otwarcie.
Ogólnie jak na to patrzę już z perspektywy (na szczęście) czasu, to miałam tam w tym dojcz raju niezłego pecha, no i co za tym idzie,
trudno mówić w takim wypadku o czymś dobrym czy przyjemnym...
Niemniej przechodząc do meritum dzisiejszego posta opiszę dwie sytuacje (z wielu innych), które pozwolą nieco inne światło na sprawę rzucić.
Otóż,
pewnego dnia, moja córka zaczęła potwornie kaszleć,
miała wtedy 3 latka, był to głęboko brzmiący kaszel mokry ale niczego wypluć z
siebie nie mogła, jak to dziecko.
Nie było gorączki, żadnych innych objawów,
ewentualnie katar towarzyszący.
Po tygodniu nie sprawdzonych sposobów babci,
uznałam, że nie ma siły wyższej
i należy do lekarza się udać, co niniejszym
uczyniłam.
Oczywiście na samym początku już dramaty, nie ma oddzielnego
pomieszczenia dzieci chore
i te zdrowe, no więc moja córka kaszlała potwornie
na wszystkich dookoła, co wzbudzało nienawistne spojrzenia i złośliwe
komentarze,
(Niemcy myślą, że do pediatry należy przyprowadzać dzieci zdrowe?!)
po oczekiwaniu około 90 minut, zostałyśmy przyjęte na audiencje.
I stwierdzono, że najlepiej udać się do domu dużo
pić
i dużo spać, tak zakończyła się pierwsza wizyta.
Następna po trzech
kolejnych dniach wyglądała scenariuszem podobnie,
a dziecko nadal się dusi od
kaszlu jak z tuby basowej
i nikt nie chce nam pomóc.
No więc powróciłam za
kolejne trzy długie dni i noce
z awanturą, że nie wyjdę do puki ktoś porządnie
mojej córki nie zbada i nie da lekarstw na receptę.
Cóż….
szanowna Pani doktor,
z łaską dała mi na recepcie wypisany inhalator i kropelki, do tego preparat
rozkurczający
(czyste- jak stwierdziła) oskrzela, uznając bez większych powódek, że moje dziecko ma astmę.
Lekarstwa podawałam jej regularnie i z dokładnością aptekarską.
Nic nie pomagało.
Cały ten proceder trwał około 6 miesięcy,
a dziecko nadal
kaszlało, dmuchało nos i było ciągle chore. Po upływie tegoż niebotycznie
długiego czasu, postanowiłam udać się do pediatry w Polsce, nie mogąc już
patrzeć na te męczarnie.
Umówiłam wizytę u Pani Doktor, jest to starsza Pani z ogromnym doświadczeniem, która wyleczyła również
mnie z ciężkiej choroby kiedy byłam mała.
Wsiadłyśmy w nasz bolid i w drogę.
Po
800 przebytych kilometrach wpadłyśmy zamiast do hotelu to prosto na wizytę,
Pani doktor wnikliwie spojrzała na moją córkę, osłuchała, opukała, pozaglądała tu i ówdzie i rzekła: „to
zatoki” na pewno, kaszel pewnie ma z tego, że wydzielina spływa jej po gardle.
Zrobimy wymaz i do laboratorium Pani podjedzie, sprawdzimy dokładnie.
No i
całość załatwiłam w przysłowiowe dwie minuty.
Okazało się, że są to nie tylko
zatoki, ale również bakterie Pneumokoków w nosie…
Natychmiast szczepionka i wypoczynek.
I pytam teraz co by mogło się wydarzyć gdyby mnie nie oświeciło by do Polski jechać?
Nie chcę nawet myśleć…
Powinnam ich zaskarżyć chyba, KONOWAŁY!
Na szczęście skończyło się dobrze, a moja księżniczka cieszy się dobrym zdrowiem i nie ma astmy, ani normalnej ani wyimaginowanej;)
Co dotyczy dziecięcej służby zdrowia jest przerażające…
Ale
Mam jeszcze jedną wartościową wnioskowo historię, która może
wpłynąć na Waszą opinię co do ich słynnej kranke kasse.
Mianowicie, moja
serdeczna koleżanka, z którą miałyśmy swoistą nić porozumienia (jest Niemką)
i
pracowałyśmy razem, zaszła w długo oczekiwaną ciążę.
Wszystko przebiegało tipi
topi do 11 tygodnia.
Niestety...
Pewnego poranka,
zaczęła dość mocno krwawić, pojechała zatem do szpitala pełna obaw
i bólu przy
tym towarzyszącym. Nie będę tutaj wchodziła nadmiernie w szczegóły by nie zrobiło
się niesmacznie, ale puenta tej historii jest taka, że nie posiadała
ubezpieczenia prywatnego, (bardzo tam modnego i podnoszącego prestiż pacjenta-
ekstremalnie drogie w pełnym pakiecie) jedynie zwykłe ubezpieczenie sławetnego
AOK, więc
nie została przyjęta na sor,
nie została nawet zbadana,
ani nawet
obejrzana przez lekarza.
Nie znaleźli czasu.
Co najbardziej porażające w tej
sytuacji to to,
że na informację takową iż mają ją generalnie
w dupie
oczekiwała 9 godzin w bólach na izbie przyjęć!
Ponawiam godzin!!!!!!
Osobiście wiozłam ją na w pół
przytomną do innego szpitala, gdzie stwierdzono poronienie, zagrożenie zatruciem
organizmu, a po tygodniu mięśniaki.
Jej świat legł w gruzach….
I taka to oto świetna kasa chorych i opieka medyczna w Niemczech,
nie przeżyjesz nie uwierzysz, sama do dzisiaj jestem w szoku, że w takim „zachodnim”
kraju takie rzeczy mają miejsce, gdzie wszyscy mają wspaniałe ojro-życie, które
dla nich nic nie znaczy.
Lekarz nie jest lekarzem,
szpital nie jest szpitalem,
ludzie
nie są ludźmi,
a zwierzęta nie są zwierzętami,
jedzenie nie jest jedzeniem,
ale
wszyscy są EKO bo to modne😉
Chaos i masakra tak by można te ich owiane sławą warunki określić.
Kochani mam nadzieję, że poprosicie mnie następnym razem o
jakąś historię śmieszną (plisss) bo jak sobie przypominam ten niemiecki szit to
ciśnienie rośnie w mgnieniu oka aczkolwiek dzięki temu, codziennie cieszę się z
powrotu i mam nadzieję, że każdy kto się z Polski wyniesie, przemyśli temat 10000 razy, bo może go spotkać to co mnie lub jeszcze gorzej.
Wiadomo,
że wszędzie trafiają się trolle, wiadomo, że Polska święta nie jest, ale jednak
wyznaję zasadę, że u siebie to u siebie i życzę wszystkim, by na swoim podwórku
mogli układać sobie normalne godne życie, może takich czasów dożyjemy😉
Pozdrawiam i miłego dnia
Witam ja wogole mam wrażenie ujelammyże służba zdrowia jest dla bogatych czy to w Niemczech Polsce Ameryce itd masz pieniądze to full up nie masz to umieraj może to drastycznie ujęlam ale coś w tym jest
OdpowiedzUsuńNiestety, może nasze dziecci albo wnuki dożyją czegoś lepszego...
UsuńCoraz większa populacja, coraz mniejsze środki na medycynę, coraz większy jej kontekst komercyjny, niestety. :(
OdpowiedzUsuńniestety:(
UsuńStraszne że takie rzeczy mają miejsce, ale w pl nie jest lepiej. My kiedyś pojechaliśmy na izbę przyjęć z dzieckiem kiedy temperatura rosła mimo podania leku przeciwgorączkowego. Tam z racji że to miasto małe powiedziano nam, że izba czynna będzie od 18 więc 1,5h czekania aż ktoś przyjdzie (no chyba że wezwalibyśmy karetkę wtedy lekarz by zszedł od razu). Ale Pani widząc jak dziecko się męczy poszła na oddział zapytać lekarza czy zejdzie jednak na co ten powiedział (bez zobaczenia dziecka na oczy), że może nas na oddział od ręki przyjąć, ale schodził nie będzie wcześniej!
OdpowiedzUsuńwszędzie tak samo, stąd ten wpis, Niemcy niczym się od nas nie różnią, albo jeszcze gorsi są
UsuńAż strach pomyśleć jak źle mogą się skończyć lekarskie zaniedbania
OdpowiedzUsuńwielokrotnie kończą się tragicznie...
UsuńWszędzie dobrze, gdzie nas nie ma. Gloryfikujemy medycynę, bo na zachodzie, a okazuje się, że jest tak samo beznadziejna jak u nas w Polsce. Chcesz się leczyć, musisz mieć pieniądze
OdpowiedzUsuńtak, tak, tak!!!!Zdrowie i życie ludzkie nie ma już żadnego znaczenia
UsuńCzęsto mówimy, że u sąsiada trawa jest bardziej zielona, ale powyższy przykład jasno wskazuje, że to mylny pogląd. Choć sądzę, że wszystko zależy od ludzi i ich podejścia do drugiego człowieka.
OdpowiedzUsuńdokładnie tak, dlatego nierozumiem tego mega zachwytu BRD
UsuńOh.. jak dobrze że wszystko skończyło się pozytywnie ;)
OdpowiedzUsuńU mnie tak, gorzej z koleżanką, dzięki temu incydentowi nigdy nie będzie mogła mieć dzieci...
UsuńBardzo fajnie mi się czytało twoją historię. Jak to mówią: "wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma". Generalnie wszędzie są problemy - w Polsce, Niemczech,Anglii, Czechach, itd. Trochę jednak jestem zaskoczony, że są tacy lekarze w Niemcowni.
OdpowiedzUsuńno właśnie, wszędzie są, nie tylko w Polsce jak sam trafnie zauważyłeś, dzięki:)
UsuńWszędzie dobrze, gdzie nas nie ma. Mój teść od 30 lat mieszka w Niemczech i ciągle powtarza, że już tu nie wróci, jednak niezmiennie co roku na wakacjach przyznaje, że zaskakuje go postęp Polski.
OdpowiedzUsuńZaskakuje go postęp Polski?hmmm ja uważam, że to Niemcy od nas poziomu usług i postępu mogliby się nauczyć;)
UsuńUważam, że wszędzie trafi się jakiś konował. Myślisz, że w Polsce z winy lekarzy nikt nigdy nie umarł? Nie mam zamiaru bronić niemieckiej służby zdrowia, tak samo, jak nie będę zachwycać się polską - mój mąż od przeszło 3,5 roku stara się zdiagnozować co mu jest, bo ma problemy z żołądkiem (człowiek stosunkowo młody, w tym roku skończył dopiero 28 lat). Każdy jeden lekarz mówi mu, że "taki jego urok", "musi nauczyć się z tym żyć", "nic nie zrobić - musi łykać tabletki". Tabletki, które - jak na ironię - obciążają żołądek, a dodatkowo i wątrobę i trzustkę - mają być ostatecznym rozwiązaniem na całe życie?
OdpowiedzUsuńGdybyś przeczytała mój wpis ze zrozumieniem, albo chociaż ze dwa komentarze, to nie pytałabyś co myślę.
UsuńOdpowiadam zatem:
Nie, nie myślę, że nikt Polsce z powodu błędów lekarskich nie umarł. Dodam, że mój wpis nie sugeruje w żaden sposób, że masz się zachwycać polską służbą zdrowia. Są to dwa przykłady uświadamiające tej grupie osób co się BRD zachwyca, że wcale tak kolorowo nie jest jak wygląda, bardzo Ci współczuję z powodu choroby męża, szczególnie dlatego że całe życie przed nim i nikt nie chce mu pomóc, to bardzo przykre, niestety nie jestem lekarzem i też nie pomogę, jestem jedynie obserwatorem i obiecuję, że jeśli spotka mnie jakaś drażniąca sytuacja w Polsce bez skrupułów ją opiszę! Po prostu chciałam aby inni nie zachwycali się tak bardzo dojczlandią która wcale rajem obiecanym nie jest! Życzę Ci wszystkiego dobrego i zdrowia dla Męża, mam nadzieję że wszystko się ułoży:) Pozdrawiam
W głowie się nie mieści! Mieszkałam w Londynie przez 3 lata i również nie mam dobrych wspomnień szpitalnych. I również się zastanawiałam, czy nie powinnam była zaskarżyć ich! Od tygodnia nie chodziłam do pracy, leżałam i zwijałam się z bólu. Bolał mnie brzuch. Faszerowałam się ketonalem, ale i to przestawało dawać efekty. Pierwszy pobyt na ichnim SORze skończył się podaniem leku na... refluks! :/ Po kolejnych dwóch dniach nie było poprawy, a ja znowu wylądowałam na SORze. Nie jadłam od dwóch dni, wymiotowałam. Poprosiłam lekarza o zrobienie USG jamy brzusznej i gastroskopii. Usłyszałam, że to nie będzie konieczne, bo to wirus i że jego narzeczona też to miała. Dostałam dożylnie lek rozkurczowy, co rozszerzyło naczynia krwionośne, krew płynęła szybciej i... ZACZEŁO BOLEĆ BARDZIEJ! Bogu dzięki, że miałam następnego dnia lot do Polski i prosto z lotniska trafiłam do lekarza (prywatnego). Zrobiono mi gastroskopię i USG jamy brzusznej. Okazało się, że kamień zatkał odpływ żółci w pęcherzyku żółciowym - stąd wymioty żółcią. Od razu trafiłam na stół. Ale pielęgniarka powiedziała mi, że miałam dużo szczęścia, bo jak bym straciła przytomność, to mogłabym już nie wstać, gdyby kogoś przy mnie nie było. Szpital w UK chciał mnie zabić w białych rękawiczkach :/ Nie narzekajmy więc na naszych lekarzy.
OdpowiedzUsuńNo proszę a miał być raj w Reichu...
OdpowiedzUsuńNic dodać nic ująć...